Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Czarna Perełka.djvu/108

Ta strona została uwierzytelniona.

chającego z nadzwyczajną ciekawością Alfreda, że nasza panna Lenora taka się stała miła, taka była zdolna i nad wiek swój rozumna, że wszystkim głowy pozawracała. Widząc to nieboszczka, pomyślała o wychowaniu, a Bóg widzi, że na nic nie żałowała, gdyby na królewskie dziecko.
— A tenże Cygan się nie zgłaszał? — zapytał po chwilce cicho pan Alfred.
Panna Adalberta zamilkła, chciała mówić i widocznie wahała się, czy jej to powiedzieć wypadało... ale że się rozgadała, staruszka zapomniała snać o przestrodze udzielonej i już się jej trudno było utrzymać.
— Tego, proszę pana, nikt nie wie, oprócz mnie... ale to tajemnica! — rzekła zniżając głos i dodając: — Basia, idź no zobacz, co się z kotem stało?
— Jestem bardzo ciekawy — dodał Alfred z uśmiechem zadowolenia.
— W lat pięć, gdy już dziewczynina i podrosła, i wszyscy się do niej przywiązali, aż tu jednego dnia jawi się w Muranowie Cygan okropny, czarny, zbój straszny, w jednej koszuli załojonej, z kijem, pas tylko na brzuchu, jak dziś pamiętam, z konowalskimi jakimiś narzędziami, naprzód na folwark, a potem koniecznie do wojewodziny. Jejmość mnie naprzód wysłała do niego, czego chce, i kazała mu jałmużnę dać. Stał w ganku, bo go do sieni puścić nie chcieli... wyszłam, pytam, a ten łamanym jakimś językiem, że go trudno było zrozumieć, powiada mi, że po dziecko przyszedł. Po jakie? Nieprędkom się dorozumiała, że po ową sierotę. Gdzie tu mu ją było oddać! Poleciałam, jak oszalała, do wojewodziny i powiadam jej, co się święci. Nieboszczka w płacz, dziecko wzięła na kolana i powiada, żeby nie wiem, co chciał, dać mu, a Lenorki nie oddam za nic... Przywołaliśmy w po-