moc z pola Harasiewicza. Cygan jak stał tak stał, wyszliśmy do niego, ani się rozmówić poczciwie, ani mu wyperswadować. My jemu mówimy, że dziecko już nawykło, że mu tu dobrze, on, jakby nie rozumiał, swoje i swoje.
— Oddajcie mi moje dziecko... Zostało mi jedno po żonie... Zabili mi biedną moją, niech choć po niej dziecina mi zostanie. — Przysięgłabym była, że płakał i łzy rękawem obcierał, ale może udawał, kto go wie. Dopiero Harasiewicz, nakarmiwszy, napoiwszy, do niego: — Nie damy dziecka. Wojewodzina ci zapomogę ofiaruje... da ci kuźnię we wsi, siedź, a do dziecka się nie mieszaj. — Ten swoje, że on nie sprzeda krwi własnej. Jak go zaczęli męczyć, to, owo, dopiero pod wieczór zmiękł; ale się uparł, żeby mu dziecko choć pokazać. Wojewodzina w strachu, żeby nie porwał i nie uciekł, a znów po Bożemu i odmówić ojcu tego nie godziło się. Harasiewicz wziął ją na ręce, kilku lokai stało na straży, ja przy niej, wynieśliśmy na ganek.
Dziecko, spostrzegłszy Cygana, jakby zmartwiało, oczy czarne w niego wlepiło... patrzy... zbladło... Ten z płaczem zbliżył się i coś zagadał... a ona w płacz... sobie... Stary aż na ziemię padł, taki go żal widać po żonie porwał. Scena, powiadam panu... Dziecko poczęło się rwać jak oszalałe ze strachu... Cośmy my tam mieli! Odnieśli ją do wojewodziny i ledwie nie rychło odchuchali. Tymczasem Harasiewicz z Cyganem w umowę. Kuźni za nic nie chciał, bo w miejscu, jak powiedział, nie usiedziałby, żeby mu złote góry dawali; dziesięć dukatów wziął, i zgodził się wiedząc, że córce dobrze, aby została w Muranowie. Ale to sobie warował, ażeby ją każdym razem, kiedy przyjdzie, mógł widzieć.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Czarna Perełka.djvu/109
Ta strona została uwierzytelniona.