Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Czarna Perełka.djvu/11

Ta strona została uwierzytelniona.

Zwykle w takich razach, gdy się ludzie śledzić uprą, coś na ostatek odkopią, prawdę czy fałsz, i tym się zaspokoją, tu niepodobna było nic się dowiedzieć.
Z geograficznego położenia i natury swych zatrudnień Kaśka była jaszcze może najlepiej uposażona do podsłuchania i podpatrzenia czegokolwiek; jako narzędzie miała niewieścią, słynną, po matce Ewie odziedziczoną, ciekawość. Ale wszystko to nie pomogło. Próbowała parę razy nastręczyć się do małych posług, odebrała grzeczne podziękowanie tylko i nic więcej. Ale że była w dodatku bardzo poczciwą dziewczyną, której serce na niedolę biło, bo jej wiele w życiu przebyła — nie zraziła się odmową i z duszy pragnęła w czymś być użyteczną tej panience, której położenie litość w niej budziło.
— Co tam ja — mówiła w kuchni — że ja ciężko pracuję, a na palca zawinięcie zarobić nie mogę... no to co? Dyć to już było tak i z rodzicielami, ta i ze mną, bo na tośmy się rodzili z przeznaczenia Bożego; ale ta... czarna... chodziła ona zawzdy po wodę do studni? Przypadło na nią nieszczęście — ta to cierpieć musi stokrotnie, bo nie nawykła... Nieraz się patrzę, jak niesie tę wodę albo coś z miasta — ona, to prawda, że pięknie nieść umie, człek by tak nie potrafił — ale co? czuć i widać, że jej to ciężar straszny, a oczy spuszcza ze wstydu. Ale dumna jejmościanka ani piśnie. Kilka razym ją zaczepiła, ino główkę obróci, spojrzy tymi oczyma kieby węglami, a głos jak muzyka... jakby śpiewał... ino taki smutny, że się płakać chce.
Wzdychała Kaśka, że jej pomóc nie mogła, że się wkraść nie potrafiła... a nie straciła ochoty do swych psychologicznych studiów nad nieznajomą.
Pan Zygmunt, porwany wirem artystycznego ży-