nie, zawsze plama i podejrzenie padłyby na znienawidzoną... poszedłby rozgłos o sprawie i sierota, której rodowód rozgłaszano, straciłaby możność ukazywania się na świecie, musiałaby się gdzieś ukryć, uciekać, a hrabina odniosłaby tryumf świetny, usprawiedliwiając się z postępowania swojego z nią, aż nadto pobłażliwego.
Plan ten zręcznie był osnuty, a pan Alfred wziął go mocno do serca i w zręcznej rozmowie z Łowczanką już do ziszczenia go cenne pozyskał materiały. Szło teraz tylko o wynalezienie jakichkolwiek śladów piśmiennych lub materialnych owego uronionego kanaku.
Powróciwszy więc z indagacyj, zajął się pani Alfred najściślejszą rewizją pozostałości po wojewodzinie, która zawsze na wsi papiery swoje i droższe rzeczy trzymała. W intercyzie, gdy szła zamąż po raz pierwszy, klejnoty owe były wyraźnie wymienione. Przy drugim zamążpójściu intercyzy już nie spisywano wcale, znalazły się wszakże inwentarze, a w nich wzmianka o rodzinnych owych klejnotach. Co się z nimi później stało, najmniejszego nie widać było już śladu. Wszystkie biurka, szafy, kryjówki, szkatułki przetrząsł Alfred i nie znalazł nic. Nie kontentując się tym, poszedł jeszcze do pokojów zajmowanych przez Lenorę i tam znów poszukiwanie czynił najściślejsze. Już był przetrząsł wszystko i miał odejść zniechęcony, gdy pod szafką zobaczył kilka zasuniętych głęboko safianowych pudełek. Kazał je natychmiast dobyć przy świadkach.
Pudła te, widocznie starożytne, rozmaitej formy, dosyć dziwaczne, zamykane na haczyki, nosiły wewnątrz bardzo wyraźne odciski niegdyś w nich długo na aksamitnych podkładach leżących klejnotów. Żadnego z nich tu już nie było, ale kształty ich dobitnie
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Czarna Perełka.djvu/113
Ta strona została uwierzytelniona.