Pani Laura ubierała się mając wyjść z domu, gdy nie oznajmując się nawet, wszedł do niej doktór. Jedno wejrzenie nań dawało się domyślać, że przychodził z czymś ważnym i bolesnym, tak że uśmiech, który się już na ustach gospodyni wykluwał, zamarł w powiciu.
— Nie mam czasu — zawołał stary — przychodzę tylko powiedzieć pani o nieszczęściu, jakie pannę Lenorę dotknęło. Hrabina podała zaskarżenie, iż podejrzewa ją o kradzież familijnych klejnotów i ma pewne dowody moralne. Zesłano rewizję i — oskarżoną zawieziono do więzienia.
Laura stała z załamanymi rękami, nie mając siły odpowiedzieć.
— Byłem nieraz świadkiem scen okropnych, męczarni fizycznych, śmierci bolesnej, walki ostatnich sił żywota z niszczącymi siły przeznaczenia, ale nie pamiętam — odezwał się doktór — abym co straszniej, okrutniej bolesnego w życiu widział nad ten czyn brutalnej zemsty. Jestem przekonany, iż ani hrabina, ani syn jej nie wierzą w to, o co ją obwiniają.
— Ale co począć! Co począć! Czyż ją pod tym ciosem rzucić! Czy ją opuścić, nie przyjść jej w pomoc? A, doktorze, ty radź.
— Ja zrobię, co okoliczności dozwolą, pani w społeczeństwie podnieś krzyk oburzenia! Nie wahaj się stawać w obronie.
— Oskarżona o złodziejstwo, córka Cygana! — mruczała Laura. — Wystawże sobie, konsyliarzu, jak ludzie, radzi głupiemu skandalowi, cieszyć się będą z tego!
— Wpływ pani powinien to uczucie zmienić w oburzenie — dodał gorąco lekarz. — Ja użyję moich znajomości, stosunków, powagi, aby co najrychlej dopomóc sierocie, pani i jej, i siebie powinnaś bronić, boś
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Czarna Perełka.djvu/126
Ta strona została uwierzytelniona.