jej okazywała współczucie. Pani możesz wiele i spodziewam się, że wiele uczynisz.
Na te słowa hałas, dochodzący z przedpokoju, coś jakby sprzeczka ze sługą i domaganie się wpuszczenia przyszły, doprowadzając niecierpliwość gospodyni do najwyższego stopnia.
Po chwili sprzeczki drzwi gwałtownie odparto i wpadł blady, z rozrzuconymi włosami młodzieniec nieznajomy, który nie zważając na grożącego lokaja, z oznakami niepokoju oszalałego, przyszedł do pani Laury.
— Pani! — zawołał — przychodzę cię w imieniu najokropniej uciśnionej niewinności błagać o ratunek! Panna Lenora, ten anioł dobroci, ta istota najczystsza, przed chwilą z okrucieństwem bezlitosnym porwana została do więzienia. Panna Lenora Zara! Pani ją znasz! Wychowanka wojewodziny. Ten anioł! O, mój Boże! Kto mógł się takiego dopuścić występku, to ją zabije.
— Uspokójże się, panie Zbigniewie — przerwał doktór.
— Znasz tego pana? — spytała Laura.
— Pani, ja i moja matka jej winniśmy wszystko... to była dobrodziejka nasza... jej serce! A, pani — dodał ze wzruszeniem obłąkanym — ja nie wiem! Ja gotów jestem sam siebie obwinić o nie wiem jaką zbrodnię, przyjąć na siebie winę, pójść i głowę dać za nią, byle ją uwolnić!
— Cicho, cierpliwości — rzekł doktór — napij się wody, zacny panie Zbigniewie, zapał ten z wdzięczności pochodzący przynosi panu zaszczyt, ale przypuść, żebyś mnie tu nie zastał, żeby ta pani nie wiedziała, kto jesteś, co by o tobie pomyślała?
— O mnie! — zawołał Zbigniew — alboż tu idzie
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Czarna Perełka.djvu/127
Ta strona została uwierzytelniona.