o mnie? Niech ja zginę, byle ona ocalona była! Ale o cóż ją oskarżyć mogli!
Gospodyni domu, słuchając tego wybuchu, patrzyła z zajęciem na chłopaka wybladłego, zbiedzonego, obudzającego litość swą postacią znędzniałą i ubogim ubraniem, a tyle mającego w duszy ognia i uczciwego zapału.
Nie można się było omylić, że przez niego mówiło więcej niż wdzięczność, że w głosie, w wejrzeniu była miłość zapamiętała, ognista, młodzieńcza. Dla takiego uczucia, któraż by z niewiast nie okazała najżywszej sympatii? Pani Laura spojrzała nań czule, sama podała mu wody, od której odskoczył zdziwiony, i odezwała się.
— Ale uspokójże się waćpan. Zrobimy, co jest w ludzkich siłach, aby tę niecną intrygę wyjaśnić... i nieszczęśliwą ofiarę uwolnić.
Zbigniew począł ręce całować pani Laury, potem ramiona i kolana doktora.
— A! państwo jej, jak ja, nie znacie, nie widzieliście jej inaczej, jak w salonie artystką genialną, świetnym zjawiskiem. Ja ją widziałem u łoża chorych, siostrą miłosierdzia, opiekunką wieśniaków, matką sierot, sługą tych, co ich nie mają. Ja ją widziałem anielską... świętą!
Laura się uśmiechnęła.
— I zobaczysz ją pan tryumfującą nad potwarzą. Na pomstę takich czynów jest Bóg, on nie dopuści zwycięstwa złym. Idź pan spokojny.
— Spokojny? — podchwycił Zbigniew — mogęż ja mieć chwilę spokoju, wiedząc, że ona jest w więzieniu.
Zakrył sobie twarz rękami.
Doktór w tej chwili wstał i ujął go za ramię. —
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Czarna Perełka.djvu/128
Ta strona została uwierzytelniona.