Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Czarna Perełka.djvu/13

Ta strona została uwierzytelniona.

nikt go nigdy nie widział i bez nieposzlakowanego cylindra. Powierzchowności Pan Bóg mu nie dał wdzięcznej, był chudy, długi (niewysoki, bo to inaczej wygląda), posępny, z nosem trąbiastym, włosy nosił gładko, a mimo młodości, arcy był poważny — i że studiował genealogię domów polskich, przeto inne lekkie literackie produkcje wcale dlań nie miały wartości. Znano go jako pełnego nadziei poczynającego archeologa, zaprzątniętego historią guzików herbowych. Znakomite do niej zebrał był materiały.
Roman wyglądał nieco donkiszotycznie, trochę śmiesznie, ale nadzwyczaj przyzwoicie. Gdy kogo los zechce kompromitować, czyni to czasem w sposób tak nieznośnie drapieżny, żeby go można posądzić o chęć drwienia z ludzi. Roman stanął w pałacu Zamoyskich dlatego, iż mu się to zdawało przyzwoitszym niż gdzie indziej, a licho nadało, że na trzecim piętrze znalazł tu Haraburdę, dalekiego krewnego, bez którego by się był wyśmienicie obszedł. Drugiego dnia dopytała się doń ciotka, która była zapomniana przez rodzinę, a niestety! — razem z mężem zajmowała się sprzedażą mąki i krup!
Choć nie dał tego poznać po sobie pan Roman, ciężko go te dwa spotkania zgryzły i przybiły. A od Haraburdy się uwolnić i drzwi mu zamknąć nie było sposobu, ciotki się wyrzec zdawało niepodobieństwem.
Na dobitek nieszczęścia, Roman miał kompleksję nader romansową, jak się o nim wyrażał kuzynek, i choć się z tym taił nieco, jednym z celów przybycia do Warszawy było... zawiązanie jakichś stosuneczków cichych, które by kawalerski żywot urozmaicić i zazielenić mogły.
Tradycje tego świata, do którego należeć pragnął, wcale się temu nie sprzeciwiały, wiedział tylko, iż należy zachować decorum. Wkrótce po zajęciu lokalu