tomnie ulice Warszawy, sama nie wiedząc, jak ją do niej wepchnięto. Chrzęst ryglów, które za nią spuszczano, obudził ją z odrętwienia. Obejrzała się. Choć biały dzień był jeszcze i rano, przez zapylone szyby niewielkiego okna, na pół zabitego deskami, mało się przeciskało światła. We framudze pod nim, maleńki brudny stoliczek, tapczan z desek, niczym nie okryty, jeden stołek prosty, piec polepiony świeżo... ubierały stosownie tę celę grobową.
W powietrzu brak było tego, co życie daje, oddychając nim czuło się, że ono zabija, nie karmi. Woń trupia i mdła, i wilgotna, zmieszana z tysiącami wyziewów murów i ludzi, pleśni, wilgoci, w zamknięciu szczelnym stała się jakąś atmosferą zabijającą. Chłód przenikliwy dał się raz pierwszy uczuć dziewczęciu, które po rozgorączkowaniu rannym uczuło dreszcze, przebiegające jak zwiastuny choroby.
Chciała płakać i nie mogła. Zdało się jej, jakby coś łzy trzymało wezbrane. Usiadła na twardym tapczaniku, podparła się o stół chwiejący i tak pozostała, zobojętniała na wszystko. Pragnęła umrzeć, ale w cierpieniu pragnienie to jest znakiem, że życia ma człowiek wiele; pomyślała, że mogłaby się może głodem zamorzyć, potem, jakby na urągowisko, przyszła jej na pamięć kochana matka przybrana, która ją tak pieściła, dnie wesela, szczęścia, pieśni, swobody, młodości.
Szukała w duchu, czym by zawiniła, że ją Bóg karał tak srodze. Nie mogła zrozumieć cierpienia bez winy; odpowiedziała sobie, iż w piśmie stoi słowo niezmazane o cierpieniu dzieci za ojców winy do pokoleń wielu. — Jestem dzieckiem wyklętego plemienia, może ojca winowajcy? Bóg chce ekspiacji i poddać się jej potrzeba. Ale dlaczegoż ranek życia tak mi się
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Czarna Perełka.djvu/132
Ta strona została uwierzytelniona.