plebanii. Był to mąż lat niepodeszłych jeszcze, w sile wieku, energiczny, małomówny, ale znany z prawości charakteru. Za życia wojewodziny codzienny gość we dworze, zyskał był jej przyjaźń i zaufanie, od jej śmierci czuł się tak osierocony jak inni.
— Mój panie Franciszku — począł śpiesznie występując naprzeciw niego, jakby mu pilno było niezmiernie coś się od niego dowiedzieć — mówże mi, co się tam stało! Uszom nie wierzę! Czyż może być, aby pannę Lenorę aresztowano.
— A! księże proboszczu, najprawdziwsza prawda. Choć to rodzona siostra tej świętej naszej pani, ale... a? niech jej Bóg przebaczy.
— Za co? Za co aresztowano? — podchwycił proboszcz.
— Któż to zrozumie? Mówią o jakichś klejnotach familijnych, które bez wieści znikły. Pan Alfred znalazł od nich pudełka w pokoju panny Lenory...
— Cóż to były za klejnoty? — zawołał proboszcz — mów!
— Ja nic nie wiem. Musiały być bardzo drogie. Ale cierpiąca pani żyła długo, przeżyła rewolucję 1830 r., wiemy, że wiele dawała wszystkim, mogła sprzedać, mogła darować... czy pierwszemu, czy drugiemu mężowi.
Ksiądz chodził niespokojny.
— Ale jakże mógł kto posądzić nawet tę zacną pannę naszą! — zawołał. — Ją, co gdyby była tylko chciała, mogłaby wszystko sobie zagarnąć; ją, co się wypraszała od darów i serce wojewodziny, dla rodziny ostygłe, nakłonić się ku niej starała. Gdyby nie ona, grosza by po nieboszczce nie wzięli.
Kamerdyner ramionami ruszył.
— I to, proszę jegomości — odezwał się — jak prostą złodziejkę w biały dzień policja zabrała wobec
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Czarna Perełka.djvu/134
Ta strona została uwierzytelniona.