całego miasta. Przetrzęśli dom... rozgłoszono, rozbębniono.
— A! to już niepoczciwa zemsta — zawołał ksiądz oburzony. — Stałem dotąd na uboczu, nie mieszając się do niczego, ale z powołania mego i obowiązku... muszę przyjść ze świadectwem prawdzie... tym bardziej — dodał — że mam od nieboszczki zlecone czuwanie nad sierotami.
Ksiądz się zadumał.
— Mówili zawsze na wojewodzinę, że była słabomyślna — rzekł. — Myśleli, że nic nie widzi i ludziom się daje łatwo oszukać, ale wierzcie mi, panie Franciszku, ta święta niewiasta miała przeczucia; znała dobrze swoich, widziała jasno, co się stać może. Niedowierzała ona do ostatka ani siostrze, ani narzeczonemu niby Alfredowi i potrafiła obwarować na wypadek tego, co się właśnie stało, sierotę, której losem się zajęła. To cud łaski Bożej.
— Ale co, księże proboszczu? — zapytał Franciszek ciekawie — co?!
— To, co ja wiem i mam w kieszeni, ale cicho... nie trzeba nic mówić. Ja jutro do Warszawy jechać muszę. Godzina wybiła, nie ma co dłużej czekać. Nie dosyć, że jej wszystko wydarli, jeszcze potwarz i więzienie!
Franciszkowi aż się oczy stare zapaliły.
— Jak to! ojcze! dobrodzieju kochany! Wybyście na to mieli jaki ratunek? Wy, doprawdy?
— Tak, jak mnie żywego widzisz — rzekł ksiądz spokojnie. — Wolą Bożą było, aby cnota pohańbiona została i upadła tak nisko dla jej tym świetniejszego tryumfu. Zmuszono mnie do tego kroku. Jutro jadę do Warszawy.
Franciszek w rękę go pocałował. Z jego radości
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Czarna Perełka.djvu/135
Ta strona została uwierzytelniona.