na pierwszym piętrze i umeblowaniu go tak, aby mógł choćby właściciela pałacu przyjmować, jednego dnia schodząc ze schodów Roman pracował nad prawidłowym włożeniem rękawiczek dziewiczej świeżości. Mozolił się nad nimi, gdyż łapę miał wcale nie pańską, a chciał, by uchodziła za kształtną i małą. Już był wcisnął palców czworo i pozostawał mu piąty gruby i niezgrabny klocek do wświdrowania gdy... stanął i osłupiał... rękawiczka pękła... usta się rozwarły... i ogromne — ach! wyrwało się z nich.
Schodami szła od dołu żywo, pewnie nie spodziewając się spotkania, owa nieznajoma Lenora, dźwigając spore pudełko. Roman ujrzał ją — i po wstępnym: ach! — zawołał:
— Pani tu! Mademoiselle Lenora ici?
Panna podniosła czarne oczy bez podziwu i przestrachu, popatrzyła, jakby jej sobie trudno było przypomnieć tego dobrego znajomego — i lekko pozdrowiwszy go głową, nie odpowiadając nawet, poszła dalej.
Za Romanem szedł natrętny kuzynek Haraburda.
— A no! — rzekł — przecież się historii tej chodzącej zagadki dowiemy. Pozywam pana Romana, aby powiedział, co o niej wie.
— Co ona tu robi? — spytał żywo Roman.
— Ale ja ciebie się o to pytam! Mieszka na drugim piętrze, wodę sobie sama nosi, cały dzień siedzi zamknięta. Któż to jest?
— Ja nie wiem, kto to jest — rzekł Roman — to tylko wiem, że w domu starej wojewodziny (jednej z ostatnich wojewodzin 1831 r.) widywałem ją na stopie dziecięcia domu, panią niemal samowładną, gdyż wojewodzina nieco była zdziecinniała. Wiem, że ona podobno zmarła, dalej nic.
— Czy krewną była?
— Czy krewną? Kto to może wiedzieć! — dodał —
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Czarna Perełka.djvu/14
Ta strona została uwierzytelniona.