ciwszy się, nic powiedzieć nie chciał, ale coś stanowczego zajść musiało.
— Może ona w szpitalu umarła! — zawołała hrabina.
— I to być może — rzekł Alfred.
— A! to już bym i do sądu pojechała, żeby raz być wolną od tej Cyganki...
Syn zamilkł. Hrabina piła proszki i rzucała się, walcząc z tą myślą, jak ona, ona! pojedzie stawić się przed sądem. Ale na ostatek rozbudzona ciekawość, domysł, że winowajczyni pod posądzeniem kradzieży umarła może, skłoniły ją do upokarzającej podróży. Wyprawiła tylko syna przodem, aby tak wszystko urządził, iżby, uchowaj Boże, czekać nie potrzebowała.
Alfred posłuszny poleciał co prędzej. Za nim potoczyła się majestatycznie kareta hrabiny, przy której dwóch lokajów z tyłu, a kamerdyner na koźle. Powóz stanął przed sądem i natychmiast zgromadził się tłum gawiedzi dla podziwiania wspaniałości jego.
Dobry kwadrans, czerwieniejąc ze złości, jejmość, w głąb się zasunąwszy, przeklinała niezręczność najukochańszego syna, który nareszcie zbiegł blady i pomieszany. Prowadząc matkę na schody, pełne różnych ludzi i wcale nie grzeszące wytwornością, miał tylko czas szepnąć na ucho hrabinie:
— Na miłość Boga, kochana mamo, bądź co bądź, przed sądem ani słowa! bo oni wszystko wpiszą do protokołu!...
— Ale co to jest?
— Niech się mama przygotuje. Jest coś niedobrego, nie wiem co, ale... złe.
— Cóż może być?
— Nie mówią nic... widzę, że proboszcz z Muranowa siedzi także wezwany.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Czarna Perełka.djvu/141
Ta strona została uwierzytelniona.