Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Czarna Perełka.djvu/142

Ta strona została uwierzytelniona.

W tej chwili otworzyły się drzwi i hrabina weszła nimi majestatycznie.
Za stołem siedział sędzia, który nie powstając głowę lekko skłonił i natychmiast, wziąwszy papier ze stołu, czytać począł:
„Działo się w Warszawie... dnia...“
W miarę jak akt czytano, hrabina, której przez uszanowanie dla jej tuszy podano fotel zaledwie mogący ja pomieścić, stawała się na przemiany blada, czerwona i sina. Posłuszna jednak radzie syna, choć darła rękawiczki, nie odezwała się nic, trzęsła się cała. Wysłuchawszy dokumentu, wezwana do podpisu, zrobiwszy dwa „żydy“, krzywo nakreśliła swe imię i ze ściśnionych warg wyrwało się:
— Zobaczymy.
Sędzia się ukłonił. Alfred wziął matkę pod rękę i wyprowadził ją. W milczeniu przeszli schody, siedli do powozu i pojechali. W karecie hrabina zaczęła płakać z gniewu i upokorzenia. Alfred był czerwony, pałający, wściekły. Przybyli do domu, a jeszcze nie odezwała się ani matka do niego, ani on do niej.
— Moja mamo — rzekł na koniec Alfred — co się stało, odstać się nie może, narzekać i płakać na nic, trzeba myśleć, jak się dźwignąć z tego.
— A! tak, ja sama widzę, żem złą miała kalkulację — odezwała się hrabina — nie tak nam postąpić należało, ale po czasie teraz, po czasie. Cyganka zwyciężyła.
— I — dodał praktyczny Alfred — zdaje się, że w miejsce dwukroć stu tysięcy, weźmie za klejnoty ze dwa razy tyle.
— Ale to własność familii!
— W takim razie familia ich wartość opłacić będzie obowiązana.