w nasze słowa ująć nie daje, dorozumiewała się jej raczej, niż rozumiała.
W duszy biednej istoty rodziła się coraz gwałtowniejsza żądza nawrócenia tego człowieka, zdziczałego wśród cywilizowanego świata, dźwigającego resztki barbarzyństwa odwiecznego, jakiejś innej pierwotnej, niepojętej epoki.
Ojciec i dziecię stali od siebie przedzieleni lat tysiącami. Ona cierpiała i umysł jej się błąkał, gdy spojrzała na tego starca skurczonego na ziemi, który czarne oczy iskrzące topił w niej badająco.
— Oni ciebie ubiją — rzekł po chwili. — Ja widział nieraz chowane niedźwiedzie i wilki, dopóki to młode i koziołki wywraca, to ich bawi, a potem w łeb i na gałęź. Tak i z nami.
Lenora coraz boleśniej cierpiała, męczarnia ta malowała się na jej twarzy. Siostra Felicja, litością zdjęta, spojrzała znacząco na Cygana. Ale ten jakby nie rozumiał... iść mu się precz nie chciało od dziecka... patrzył na nie i napatrzyć się nie mógł.
— Ja bym ją i wśród tysiąca poznał — mruczał — choćby ją nie wiem jak przebrali. Marana taka była za młodu, i taka, i inna, ale nie wybielili jej tak w zamkniętej izbie. Te same oczy, te same usta, tylko śmielszy wzrok i krzyk. Ciebie nauczyli trwożno patrzeć i połowę bólu chować w sobie. Tamtę zabili łotry! Zabili. Jak się mścić nie mam. Ojca powiesili, żonę zatłukli, dziad z ran umarł, brat zasieczony, a ja! I mnieć to czeka, i ją.
Siostra błagająco spojrzała.
— My dzieci nie pieścim — z pogardą odparł Cygan — matka w dymie je wędzi i w śniegu kąpie, ojciec ćwiczy... aby się nauczyły cierpieć. U was sztuka wypieścić, aby potem muchy ukąszenie bolało jak rana! Albo to wy znacie, co życie?
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Czarna Perełka.djvu/155
Ta strona została uwierzytelniona.