obywatelstwa mający od niedawna Zbigniew, który się nawet o frak czarny postarał, a niekiedy tak zwany lord, dopraszający się zbyt natrętnie tego szczęścia, zbyt poważnie i na pozór chłodno, aby mu w obawie następstw jakichś pani Laura wzbronić go mogła. Co się tyczy Lenory, ta nie mówiła nic przeciw, ale w zachowaniu się swym z nim była coraz zimniejsza i stosunek ten trzymała z wielkim taktem prawie na tym stopniu, na jakim pierwszego stanął wieczoru. Lord zrozumiał ją snać dobrze, bo poszanował wolę jej i poufalszego zbliżenia nie zdawał się żądać. Resztę czasu spędzała Lenora u siebie w domu, w kościele, na przechadzce, doskonaląc się w muzyce, czytając wiele, myśląc więcej jeszcze.
Kasia tylko, która po kwartale pożegnawszy państwa Melchiorostwo, przeszła w usługi pokochanej swej pani, dziwiła się nadzwyczajnie i gorszyła tym nie pomału, iż osoba tak przyzwoita, tak wielkiego świata (jak jej się zdawało niebodze), mogła niemal co kilka dni przyjmować u siebie odartego, brudnego, dzikiego Cygana, który całymi godzinami siedział u niej na ziemi, i albo słuchał grającej, albo coś mruczał lub cierpliwie dosyć dawał sobie coś mówić i czytać.
Poczciwa Kasia, szanując tę tajemnicę swej pani, o której nigdy nikomu ani szepnąć nie śmiała, nie pytała jej, co znaczył ten Cygan, przerażający ją, a nie przypuszczała, ażeby mógł być ojcem istoty tak pięknej, tak rozumnej, tak — jak ona mówiła — delikatnej. Słyszała o tym od Lenory, która się nie wypierała wcale ojca, ale wzięła to za niezrozumiałą fikcję jakąś, nie dającą się rozumem garderobianej wytłumaczyć.
— Jak to może być jej ojciec? — mówiła sobie. —
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Czarna Perełka.djvu/164
Ta strona została uwierzytelniona.