jako przywódcę łotrzyków, którzy po gościńcach dokuczali. Posądzono go o parę zasadzek na pustynnej drodze, wiodącej przez Kościeliską Dolinę. Nigdy mu wprawdzie nie dowiedziono niczego, ale obawiano go się powszechnie. Przez niejaki czas nie było go widać, teraz znów i on, i parę gromadek Cyganów zsunęło się z Węgier i koczowało u podnóża Tatr. To, co dawniej nie zwracało zbytecznie uwagi, teraz, z innej widziane strony, zajmowało. Tu i owdzie mówiono o Dżędze, przy którym miała być cudnej, nadzwyczajnej piękności cygańska dziewczyna, ubrana wedle ich obyczaju, ale bogato i wytwornie. Mówiono, że to była córka Dżęgi, gdzieś na Węgrzech wychowana, za którą dwóch Węgrów majętnych latało, a kto ją zobaczył, szalał.
Te i tym podobne historie, z dodatkiem wszystkiego, co ludzka fantazja na najsłabszym rusztowaniu wieszać zwykła, krążyły po wsi, obijały się o probostwo, gdy w parę dni, za staraniem zacnego proboszcza i wprawnego chirurga, nieznajomy począł przychodzić do przytomności, odzyskiwać siły i mowę.
Lekarz zaręczył, że życie już zagrożone nie jest, ale następstwa ran przewidzieć nie mógł. Umysł zdawał się cierpieć od jakiegoś uszkodzenia wewnętrznego mózgu — symptomata te jednakże zwolna samą siłą młodości zaabsorbowane zostały. Proboszcz nie był natrętny w początkach i jakkolwiek ciekaw wielce, wstrzymywał się od pytań; dopiero gdy Zbigniew podniósł się już, oprzytomniawszy zupełnie, łagodnie o nazwisko, stan i przygody badać począł. Wymagał tego porządek sam, bo występku nie można było bezkarnie puścić i należało choćby sprobować jakiegoś sądowego dochodzenia.
Gdy się z tym odezwał ksiądz, Zbigniew zarumie-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Czarna Perełka.djvu/182
Ta strona została uwierzytelniona.