Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Czarna Perełka.djvu/184

Ta strona została uwierzytelniona.

Wyszedłszy z niebezpieczeństwa jednak, musiał pozostać w gościnnej plebanii, gdyż podróż była dlań niepodobieństwem. Dla proboszcza opatrznościowy to był i nad wyraz miły towarzysz.
W tym zakątku ciasnym człowiek więcej ukształcony, zmuszony z poczciwym, ale prostym ludem obcować, cały w sobie zamknąć się musi i wszystkie myśli wznioślejsze go duszą, idee, z którymi się wynurzyć się może, przygniatają. — Po długim takim milczeniu, rozmyślaniu, gdy się znajdzie ktoś, co zrozumie, z kim myśl i słowo wymienić można, jakie to wielkie szczęście i jaka rozkosz dla ducha! W tym położeniu będący proboszcz przywiązał się niezmiernie do poczciwego Zbigniewa, chociaż litując się nad nim, podejrzywał go z błędnych i niejasnych wnosząc tłumaczeń, o jakieś w życiu zboczenia; ale chrześcijańską miłością ludzkie usterki osłaniał, spodziewając się poprawy. Dziwiło go niezmiernie, iż Zbigniew, na którego padały domysły dziwne konszachtów z Cyganami, we wszystkim innym okazywał mu się najszlachetniejszym młodzieńcem. Ze wszech miar był on dla niego zagadką.


Po węgierskiej Tatr stronie, nie opodal od granicy i od drożyny, która, mało komu znana, wiodła przesmykami, wąwozami, ponad łożyskami potoków, krytymi chody, wśród jodłowych gąszczów, w maleńkiej dolinie, zewsząd osłonionej spadzistymi gór stokami, zębato wystającymi ku niebu, rozbity był mały obóz cygański. Składało go zaledwie osób kilka: stary Dżęga, który z fajką, oparty na łokciach leżał na ziemi wyciągnięty, milczący, z dzikim twarzy wyrazem, stara, odarta, chuda, z rozpuszczonymi czarnymi włosy, płachtą obwinięta Cyganka, chłopak na pół