— A cóż robią ludzie, jak ja ubodzy, i na pracę skazani?
— Oni są po większej części nawykli do niej i do niedostatku.
— A ci, których wśród dostatku spotka nędza i narzuca się im praca?
— Ci tak chorują, jak pani — rzekł lekarz — często nawet, nie będę tego pani ukrywał, nagła zmiana wywołuje nie tylko chorobę, sprowadza śmierć.
— O, śmierć! — odezwała się ruszając ramionami — śmierć nie jest straszna; co istotnie trwoży, to bezsilność i choroba. — Załamała ręce.
— Mówże pani ze mną szczerze — po chwili wstając z krzesła i poczynając się przechadzać, zaczął doktór. — Wiesz pani dobrze, jak święte i wielkie są obowiązki nasze, chciałbym je choć w części spełnić. Nie kryj pani przede mną nic. Chcesz sobie sama wystarczyć i pewnie chwytasz się pracy niewłaściwej, gdy z jej talentami, nauką, mogłabyś łatwo...
— Przepraszam cię, doktorze... chcę być samotną... nie chcę stosunków ze światem żadnych ani żadnych dlań zaciągać obowiązków.
Lekarz zamilkł.
— Ja się więc pani nie na wiele przydam — rzekł — popełniasz pani przez jakąś dumę rodzaj dobrowolnego samobójstwa. Co to pomoże, jeśli jej powiem: karm się mięsem, używaj ruchu i bądź wesoła.
— Ostatnie jest najlepsze — uśmiechając się, przerwała Lenora — admirowałam zawsze panów, zalecających pacjentom, ażeby się nie kłopotali niczym i unikali zmartwień, powinniście o to prosić Pana Boga!
— Lekarstwa innego do zapisania nie mam nad beefsteck... wino czerwone, zdrowy stół, świeże powietrze i ruch...
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Czarna Perełka.djvu/19
Ta strona została uwierzytelniona.