Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Czarna Perełka.djvu/193

Ta strona została uwierzytelniona.

stawiły ślady na obliczu nieco zmęczonym, sarkazm prześliznął się po tych ustach, w oczach błyskało szyderstwo.
Dżęga, pokornie zdjąwszy kapelusz, szedł z ręką spuszczoną ku niemu.
— No, a cóż stary? — spytał Sandor zatrzymując się i patrząc w stronę, gdzie stała Lenora — a cóż? dziewczyna się zgadza, czy nie?
— Musi! — rzekł Dżęga.
— Ale ja nie chcę łez i płaczów! — przerwał Sandor. — To nudne.
Dżęga ruszył ramionami.
— Ej — rzekł — u nas w miłości łzy nie szkodzą, u was nie wiem! Jak do ryby pieprzu, tak do miłości łez trzeba.
— Daj mi tam pokój, jeśli dziewczyna się będzie opierała, ja nie chcę.
— Myślę, że nie — zawołał Dżęga — powiem jej dwa słowa.
Palmy nie posunął się ani krokiem, dał odejść staremu, który pośpieszył do Lenory, groźnie przemówił do niej, nie otrzymał wprawdzie odpowiedzi, ale nie posłyszał też i odmowy i pośpiesznie wrócił do Sandora, wskazując mu ręką córkę.
— Przecież idźcie do niej zagadać, dziewczyna rozmowna, a tylko umieć trzeba usta jej otworzyć.
Palmy korzystał pośpiesznie z pozwolenia, poszedł żywo ku Lenorze, i zawsze jeszcze sądząc ją prostą Cyganką, powitał z pewnym rodzajem poufałości. Czekało go tu niespodziane i niepojęte dlań zdziwienie.
W chwili gdy się zbliżał do niej, miała oczy śmiało po raz pierwszy zwrócone na niego z wyrazem, którego w nich spotkać się nie spodziewał. W tych oczach podniesionych, śmiałych, mówiących nie dzi-