Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Czarna Perełka.djvu/196

Ta strona została uwierzytelniona.

Palmy nadto też pośpiesznie, niecierpliwości ukryć nie umiejąc, zbliżył się ku niemu. Dżęga włożył rękę za pas, czekał.
— No, stary — zawołał Węgier — dobijemy targu.
— Dziewczyna się zgadza? tak! to dobrze. Ale wy, kochany paneńku, nadto z nią zaraz postąpiliście pokornie. Mnie do tego nic, a tak się nie prowadzą kobiety, siędzie wam na karku. Straszyć je trzeba, nie płaszczyć się przed nimi.
A po chwili dodał:
— Musicie dobrze zapłacić; dziewczę, jakiego w całym Peszcie ze świecą nie wyszukacie: gra, śpiewa, chodzi uczono, a gardło wam daję, że jej męska ręka nie dotknęła, bo to harde jak królewna. O, musicie dobrze zapłacić!
Sandor przez jakieś uczucie wstydu odprowadził w bok Cygana, aby nikczemny ów targ nie obił się o uszy nieszczęśliwej. Miarkując z rozognienia młodego człowieka, któremu pilno było cudną przygodę doprowadzić do końca, Cygan się począł targować twardo. Sandor milczał ponuro, słuchał, myślał więcej pono o tym, co mu mówiła Lenora, niż o Cyganie, który stał przed nim, nie mogąc go wyrozumieć. Milczenie magnata posłużyło mu, bo Dżęga uląkł go się zrazić i nareszcie postawił żądanie, które, jakkolwiek dosyć znaczną wynosiło sumę, mogło wszakże być przyjęte. Jako dobry ojciec, Cygan zażądał przy tym, aby Sandor nie bił jego córki i łagodnie się z nią obchodził, nie folgując wszakże zbytnio. Dodał, że w posagu jej oddaje wszystko, co z sobą ma, wychwalając suknie drogie i pokupowane fraszki.
Sandor słuchał ciągle, jakby we śnie, rozgorączkowany, by prędzej skończyć, poprowadził do swego wózka Dżęgę i tam ostatecznie z nim wreszcie dobił nieszczęsnego targu.