Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Czarna Perełka.djvu/201

Ta strona została uwierzytelniona.

żono do jutra. Sandor pozostał na straży chaty, w której górale przyjęli na nocleg podróżnych, w podwórku rozłożono się obozem.


Zbigniew miał się nieco lepiej; starania plebana, młodość, niewykwintne leki wiejskie, które wiele przynajmniej zaszkodzić mu nie mogły, dozwoliły naturze działać przeciw ranom i stłuczeniom, a gdy raz siły jej działać zaczęły, czas tylko stanowił o wyzdrowieniu. Choć poobwiązywany, wybladły, okryty sińcami, chłopak mógł się w rzadkie dni ciepłe na wiosennym słońcu wygrzewać. Uspokajając matkę napisał do Warszawy, nie wzmiankując wcale o nieszczęściu. Szerzej doniósł o nim doktorowi, będąc do tego zmuszony stratą papierów i ostatniego grosza. Nie wiedział, co dalej pocznie, chociaż straszliwy ów napad bynajmniej go nie odwiódł do myśli ścigania Lenory. Umysł jego nią tylko był zajęty.
Dnia tego właśnie dozwolono mu około południa wyjść przed plebanię, której ganek zwrócony był ku słońcu; siedział na ławce, położywszy głowę na rękach, opartych na poręczy i patrzył na dalekie pasmo gór, z których ostatnie obłoczki odlatywały, rozpuszczając się w powietrzu, gdy w bramie ukazała mu się Lenora, a za nią nieodstępny towarzysz, węgierski panicz w swym malowniczym ubraniu.
Zrazu Zbigniew wziął to za jakiś sen oczów widoku jej spragnionych, ale gdy Lenora, żywszym coraz postępując krokiem, ku gankowi zbliżać się poczęła i poznawszy już Zbigniewa, wyciągnęła ku niemu ręce — wstał na chwiejących się nogach, pobladł i padł na ławę bezsilny. Widok Lenory byłby może na nim tego nie sprawił wrażenia, ale tajemniczy ten towa-