swe pochodzenie, przysposobienie przez świętą i zacną niewiastę, osierocenie po jej śmierci i to, co ucierpiała od krewnych i swe poświęcenie dla ojca... cóż ja tu dodać mogę?
Sandor, zdziwiony wielce zgodnością dwóch powieści, milczał.
— Ale czego ona sama powiedzieć wam nie mogła — dodał Zbigniew — to przymiotów duszy, to skarbów serca, to swojego bohaterstwa, cierpliwości i cierpienia. Jeśliście na chwilę ją posądzili, szanowny panie, grzech to, bo czystszej istoty nie ma i nie było na świecie.
— A czymże wy dla niej jesteście? — zapytał Palmy.
— Ja jestem robakiem, którego wychowała, ubogim chłopięciem, ratowanym przez nią, jej winienem wszystko i gotówem umrzeć dla niej.
— Ale cóż ją pobudzić mogło rzucić się w tę otchłań cygańską? — spytał Sandor.
— Poświęcenie dla ojca! Chciała go nawrócić, sądziła to swym obowiązkiem.
— Cygana? Starego zatwardziałego zbója chcieć na ostatnie lata zrobić uczciwym człowiekiem! — rozśmiał się Palmy.
— Wierzę, iż taka piękna pani cudów dokazywać może, ale to przechodzi ludzkie siły, sam Bóg pono nie dokaże tego.
Ruszył ramionami, zamyślił się i zwrócił może umyślnie rozmowę.
— A wy co z sobą myślicie? — zapytał.
— Ja? — rzekł Zbigniew — naprzód trzeba, bym mógł myśleć. Do wczoraj jeszcze w potłuczonej głowie snuły mi się gorączkowe widma, nie myśli, a dziś budzę się dopiero do życia. Czy będę żył — któż wie. Cyganie chcieli widocznie, bym nie wstał więcej
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Czarna Perełka.djvu/203
Ta strona została uwierzytelniona.