cemu się z nią jakimś niesakramentalnym węzłem, Zbigniewowi nawet, który mu gości takich naprowadził. Na wytłumaczenie dlań tak drażliwych stosunków nie starczyła lada powiastka.
Panna, latająca po gościńcach z magnatem węgierskim, oboje piękni i młodzi, nie podobali mu się.
Widać było z jego twarzy posępnej, iż nie rad był odwiedzinom na plebanii. Zbigniew milczący myślał tylko nad tym, jak prędko przyjdzie mu stracić z oczów swój ideał i czy go już kiedy w życiu zobaczy.
Lenora szukała w sobie dosyć sił i odwagi, by coś postanowić.
— Mój ojcze — rzekła wreszcie, wstając z ławy — jakkolwiek przeniesienie dalsze chorego byłoby niemożliwe, zdaje mi się, że o kilkanaście kroków do chaty bez niebezpieczeństwa wziąć byśmy go mogli. W ten sposób uwolnilibyśmy ojca od tego zajazdu i odwiedzin natrętnych. Ja winnam zbyt wiele panu Zbigniewowi, bym go opuścić mogła... zostanę przy nim, ucząc się być siostrą miłosierdzia. Zacny hrabia Sandor nie odmówi mi z listem moim pojechać do Warszawy.
— Pojechać do Warszawy? — spytał Węgier. — jakaż potrzeba tej podróży?
Lenora zarumieniła się.
— Potrzebuję dać wiedzieć o sobie moim przyjaciołom, a może, szlachetny hrabio, skłonicie doktora S., by tu do mnie przybyć raczył. Nareszcie... — Umilkła wstydząc się dokończyć.
— Nie wątp pani, że pojadę, dokąd rozkażesz... ale jestże potrzeba tego istotna? List zrobi to, co ja... a stracisz pani stróża, który ci być może potrzebny. — Uśmiechnął się.
— Jeśli zaś — dodał — bytność moja jest dla niej
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Czarna Perełka.djvu/205
Ta strona została uwierzytelniona.