Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Czarna Perełka.djvu/215

Ta strona została uwierzytelniona.

ważnym, ale spokojnym. Zbliżyła się do herboryzującego, dotknęła jego ramienia i powitała go uśmiechem.
— Prawda — rzekła — że te Alpy nasze cudnie są piękne w swym majestacie grozy i milczenia, z mieniącym się licem, po którym przechodzą rumieńce i śmiertelna bladość. Gdybyś je mógł widzieć, jak ja w tajemniczych ich wnętrzach, jakżebyś ukochał tę naturę górską, ten skamieniały dramat, ten świat cudów smutnych, w których kontemplacji dusza się oczyszcza i podnosi. Widziane z dala te góry mogą zachwycić, poznane z bliska muszą obudzić miłość. Gdybyś poszedł do Strążysk, na Kościelisko, do Morskiego Oka, wdrapał się na szczyty, okiem przemierzył przepaście, dusza by ci się otwarła nowym zmysłem straconym, miłości natury. W mieście ten zmysł się traci.
— A raz stracony się nie odzyskuje — dodał doktór — dla mnie jeszcze miłość nauki byłaby przeszkodą do pochwycenia strony poetycznej Karpat... widziałbym w nich studium do analizy, nie obraz. Z twoją młodą duszą...
— Młodą — przerwała smutnie Lenora — nie jest już ona młoda, cierpienie zmarszczki na niej wyryło... przekwitła młodość na zawsze, a kielich życia zamknięty...
— Dla ciebie — zawołał doktór — dla ciebie?
— Tak, dla mnie — odparła Zara — nie łudzę się wcale. To, co pismo powiada, że dzieci noszą na sobie grzechy ojców, jest prawdą, jak wszystko, co ono głosi. Grzechów tych żadna nie zetrze pokuta. Jestem Cyganką, jestem córką włóczęgi, w którym niedola zatarła szlachetniejsze instynkta i powinnam pokutować za winy pokoleń mi nieznanych. Fatalizm...
— Nie — oparł się doktór — wiek nasz starł te piętna średniowieczne z wyklętych rodów.