— W teorii, ale w życiu są niezmazane. Dlatego — dodała Lenora — postanowienie moje niezmienne: usunąć się od czynnego w życiu udziału, wstać co najprędzej od biesiady żywota i... zniknąć.
— A miłość, o której wspomniałaś mi — zagadnął poufnie doktór.
Lenora się zarumieniła.
— Ona pójdzie ze mną! — szepnęła cicho — ale ani ten, co ją natchnął, ani nikt w świecie wiedzieć o niej nie będzie. Nie chcę nikomu przynieść do domu hańby mego pochodzenia, wstydu za krew moją, przekleństw, co ciężą nad tajemniczym ludem mych braci.
— Cicho! cicho! — przerwał stary. — To są młode marzenia, o których ja mówić nie pozwalam. Zbigniewowi dałem dobrą naukę, która mu pewnie posłuży, albo... albo już nic go wskrzesić nie potrafi. To się da widzieć wkrótce. Ja sądzę, że odżyje. Teraz chodźmy do niego i bądźmy na upartego weseli... z musu. Nakazuję to, jako receptę.
Pani Laura, która się ubierała przed zwierciadłem z tym staraniem, jakie niepiękne i niemłode panie poświęcają naprawie tego, co nieubłagany czas co dzień psuje i niszczy, oddana była właśnie misternemu ułożeniu włosów, tak aby zmarszczki czoła i otoczenia oczów nieco pozakrywały, gdy służąca położyła list przed nią. List był wcale niepożądany, bo odrywał od zajęcia, które z pewną logiką się odbywało, którego przerywać się nie godziło; spojrzała nań okiem niechętnym Laura, bo niestety, co do ciekawości była córką Ewy nieodrodną, a spojrzawszy, krzyknęła i porwała się, zapominając o włosach i o zmarszczkach.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Czarna Perełka.djvu/216
Ta strona została uwierzytelniona.