— Stefciu! Stefciu! — zawołała rozrywając kopertę i chciwymi połykając oczyma maleńki bilecik — Stefciu, wszak to nasza Lenora, heroina, powróciła. Doktór ją przywiózł! Dziś jeszcze będziemy ją widziały. Nie, ja nie wytrzymam... ubiorę się naprędce... ubieraj się ty co żywo... pójdziemy do niej. Już z listów doktora wiem, że ta kochana moja przebyła niesłychane przygody, jedzie podobno za nią magnat węgierski, a tu mój lord wzdycha i chudnie, co dzień się dopytując. Słowem... że awantury... tysiąc nocy...
Stefcia! ja już jestem gotowa! Gdzie mój szal? szukaj rękawiczek! Skaranie Boże, iż zawsze wszystkiego szukać potrzeba... życie upływa na gubieniu i mozolnym znajdywaniu... Flakonik? Zobacz, gdzie flakonik, parasolik? Patrzcie! nie ma już i parasolika.
Tak latając, krzątając się, gderząc, śmiejąc się, pani Laura ledwie poprawiwszy coś około twarzy, już pobiegła na schody nie patrząc, czy Stefcia idzie za nią. Śmiała się sama do siebie, śpiewała, a wyszedłszy na trotuar, rozpoczęła wojnę z przechodniami, którzy posądzić mogli, widząc ją tak lecącą śpiesznie, iż się gdzieś palić musi.
Paliło się istotnie w głowie pani Laury nieustannie i wiek nawet ognia tego przygasić w niej nie mógł. W pałacu Zamoyskich, do którego dążyła, od wczorajszego dnia wszystko było w nadzwyczajnym ruchu. Kasia biegała rozpromieniona. Pan Zygmunt Haraburda cieszył się z powrotu ideału, a nawet Roman Junosza przeglądał się w zwierciadle na intencję pięknej panny. Od razu brzmiał Erard pod palcami spragnionej muzyki wygnanki, której z oczów lały się strumieniem łzy, pamięci dni szczęśliwych poświęcone. Każda z tych melodii przywodziła jej wspomnienie jakiejś chwili, jakiegoś uczucia, straconej nadziei, przeżytego złudzenia.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Czarna Perełka.djvu/217
Ta strona została uwierzytelniona.