Niech wam będzie na szczęście, ludzie kamienni, co nie miłujecie pieśni, śmiejecie się z poezji, wyszydzacie uczucie i wierzycie w rozum tylko; nikt z tych co cierpią sercem, na waszą prozę się nie pomienia. A jeśli świat ma się przerobić wedle waszej formy i programu, błogo nam będzie umierać, abyśmy go nie widzieli.
Drzwi się otwarły z trzaskiem, pani Laura wleciała, wpadła, rzuciła się w objęcia przyjaciółki, a tyle na raz chciała powiedzieć, że się zakrztusiła uczuć i wyrazów natłokiem.
— Siadaj! — zawołała prowadząc Lenorę do kanapy — podnieś tę śliczną główkę, niech ci się przypatrzę, niech zobaczę, co z ciebie zrobiła ta romantyczna włóczęga. A! strasznieś się opaliła! — dodała po chwili.
— A, jak Cyganka! — śmiejąc się z rezygnacją przerwała Lenora — to było w naturze moich przeznaczeń. Jak tylko znalazłam się w mym żywiole, na powietrzu, musiałam odzyskać mego rodu cerę.
— Ale ci z tym ładnie, oryginalnie — rzekła Laura poprawiając się — to nic nie szkodzi. A! napędziłaś nam też strachu tą eskapadą, heroino ty moja! — Pocałowała ją w czoło. — A co się za tobą lord natęsknił, jak mnie nudził pytaniami...
Lenora mocno się zarumieniła.
— Przychodził do mnie dlatego tylko, że mu salon mój przypominał wieczorne wasze rozmowy... sam mi się do tego przyznał. Oczarowałaś go. Zmartwi się, gdy usłyszy, że z sobą przywiozłaś, a raczej za wozem okutego przywlokłaś niewolnika, jakiegoś z Węgier magnata.
Lenora się uśmiechnęła.
— To mój wybawiciel.
— I zakochany szalenie? — cicho spytała Laura.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Czarna Perełka.djvu/218
Ta strona została uwierzytelniona.