norze, co o niej mówił hrabia, i była pewna, że teraz musi ona zmienić postanowienie. Wedle niej bowiem, to, co milczący hrabia wypowiedział, znaczyło prawie tyle, co formalne oświadczenie się o rękę sieroty.
Sama ta myśl, że tak wielkie a niespodziane szczęście spotkać mogło Cygankę, a że do dokonania tego cudu ona się przyczynić miała, paliła ją jak ogniem. Nie dokończywszy deseru, nie popłukawszy zębów, narzuciła szal... nie było chwili do stracenia. Niosła z sobą... szczęście! cud! niepojętego coś, niezrozumiałego, olbrzymiego; czuła, że jej wyrazów braknąć będzie na wypowiedzenie tej niesłychanej nowiny. Lenora, nie spodziewając się już wcale dnia tego drugich odwiedzin, nie pomału była zdziwiona, gdy ją wśród jakiegoś pakowania czy rozpakowywania sukien i bielizny napadła piorunowo zjawiająca się w progu Laura.
— A, kochanie moje! — zawołała — przynoszę z sobą... daj mi odetchnąć... ach! przychodzę z dziwnymi rzeczami... Zobaczysz...
Upadła na fotel. — Nie mogę mówić, ledwie dyszę, tak nieuważnie biegłam, żeby ci zwiastować niezmiernie ciekawą i ważną wieść. Ale zaraz, niech spocznę...
— Cóż to, ty się widzę pakujesz czy co?
— Ja? — zarumieniła się Lenora. — Nie... — porządkuję.
— Ten tłumoczek...
— To... z drogi... — nieśmiało odpowiedziała gospodyni. — Ale cóż mi kochana pani przynosisz?
— Czekaj, niech zbiorę myśli, ażebym się nie poplątała. Czasem, gdy się bardzo śpieszę, zaczynam od końca, a chciałabym bardzo dokładnie ci opowiedzieć wszystko! Rzecz niezmiernej wagi! Mówię ci! coś cudownego! Miałam tylko co rozmowę z lordem. —
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Czarna Perełka.djvu/224
Ta strona została uwierzytelniona.