Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Czarna Perełka.djvu/225

Ta strona została uwierzytelniona.

Rumieniec wystąpił na twarz Lenory — i ręka, w której trzymała suknię, zadrżała.
— Wystaw sobie, ledwie się dowiedział, żeś powróciła, przyleciał do mnie. Przyznał mi się otwarcie, że go nie co innego sprowadzało. Pragnął zaraz cię widzieć u mnie. Naturalnie odpowiedziałam mu, że mało mam nadziei, ażebyś nas uszczęśliwiła swą bytnością, bo się chcesz od świata zupełnie usunąć. Jak to posłyszał, zaprotestował. Ja tedy myślę sobie, wybadam cię, kochanku. Zaczęłam mu tłumaczyć, że inaczej postąpić nie możesz, że czujesz swą wartość, a wiesz, iż cię w tym świecie dla głupich nie ocenią przesądów. Od słowa do słowa przyszło do tego, żem powiedziała, iż koniec końcem nikt się nie ożeni z Cyganką. Na to lord, uważaj tylko, moja droga, co to ma za znaczenie w ustach człowieka takiego jak on — na to lord... to są jego własne słowa... słuchaj! na to lord — jak ciebie kocham, powiedział najwyraźniej — panna Lenora jest tak urocza (c’est son expression), że gdyby w kim miłość wzbudziła, a mógł być pewien, że serce jej pozyskał, na nic by wówczas nie zważał. Rozumiesz, co to znaczy? — rzekła tryumfująco Laura.
Lenora stała przed nią zarumieniona, lecz smutna.
— Droga pani, rozumiem! rozumiem! — odezwała się — to znaczy, że w chwili szału znalazłby się człowiek, który by dla dogodzenia namiętności zamknął oczy na następstwa, ale potem? Gdy świat by mu począł rzucać szyderstwa w pierś ostygłą, gdy dzieci jego zaczętoby po cichu zwać Cyganami, gdy w towarzystwie zazdrość jednych, obrażona duma drugich poczęłyby dręczyć jego żonę... gdy on sam co chwila spotykałby po drodze ironię, dwuznaczne słowa... gdy tę miłość dla istoty odrzuconej przyszłoby mu opłacać codzienną męczarnią!... ileż by razy pożałował! Wystawcie sobie los tej kobiety, czującej, że