ną, stoliczek z książkami, w drugim szafeczka, komódka i wielki stół do roboty. Stosy nut i książek leżały pozwiązywane sznurami na podłodze, bo ich nie było gdzie rozmieścić. Przed kanapką stół cały był zarzucony bielizną i koronkami do naprawy. Lenora machinalnie trzymała w rękach jeszcze swą robotę.
— Jakże pani jest? — spytał doktór.
— Lepiej mi, dziękuję konsyliarzowi, zupełnie nawet dobrze — odpowiedziała ze spokojem udanym — naturalnie z każdym położeniem nowym ciało i dusza człowieka oswoić się musi. Przebyłam snać przesilenie i czuję się... dobrze! zupełnie dobrze!
Spojrzała na niego, kiwał głową niedowierzająco.
— A więc? — spytał.
— Więc zostanę, jak jestem... mój kochany konsyliarzu — dodała cicho — ale ponieważ byłeś łaskaw mnie odwiedzić, pozwól się prosić...
— O co tylko każecie!
— O jedną rzecz, która was nie wiele kosztować będzie.
— No, no, bez wstępów.
— Dajcie mi słowo, że o mnie nie wspomnicie nikomu, nikomu!
Doktór milczał, ona, jakby czekała, a nie doczekawszy się odpowiedzi, dodała zaraz:
— Mam na was maleńkie posądzenie.
— Na mnie? Ciekawym?
— Widzieliście się gdzieś z panem Alfredem.
Doktór milczał.
— Powiedzieliście o mnie, wskazaliście mu adres i zrobił mi tę niewysłowioną przykrość, że chciał mnie odwiedzić.
— A wy...
— A ja byłam zmuszona go nie przyjąć i nie przyjmę nigdy, a jeżeli się uprze pukać do drzwi mo-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Czarna Perełka.djvu/26
Ta strona została uwierzytelniona.