Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Czarna Perełka.djvu/27

Ta strona została uwierzytelniona.

ich... no, to ze stratą dla siebie wyniosę się tam, gdzie mnie nie będzie mógł znaleźć.
— Przepraszam kochaną panią — odezwał się doktór po chwili milczenia — mogę dać słowo uczciwego człowieka — że pana Alfreda nie widziałem i że mu o mieszkaniu pani nie mówiłem wcale.
— A któż mu to mógł powiedzieć?
— No, nie wiem, ale nie ja. Ponieważ mnie pani posądziłaś niesłusznie, mam prawo się czymś pomścić i będę panią dręczył. Jeszcze raz powtarzam, uchwyciłaś się pani najniepraktyczniejszej w świecie idei żyć z tego co najmniej umiesz i co najgorzej płaci. Jest to, jakby jubiler został dobrowolnie kowalem. Jeśli miłość własna wasza cierpi na tym, że cię znano w innym położeniu, jedź gdzie indziej, ale nie mórz się głodem dla fantazji. Przepraszam — dodał doktór — panna jesteś młoda, mówię jak ojciec.
— Jak od ojca przyjmuję i jak przed ojcem się dospowiadam do końca.
Rzuciła robotę na stolik, założyła ręce, poczęła mówić głosem słabym, który co chwila rósł, stawał się patetyczniejszy, bardziej przejmujący.
— Nie mogę iść szukać chleba tam, gdzie niedawno byłam równą... gdzie mnie sadzano na pierwszym miejscu... nie dla fałszywego wstydu, ale dlatego, by mnie palcami nie pokazywano. Mogłabym, masz słuszność... oddalić się, ale wiesz, doktorze, co to oddalenie od miejsc, pełnych pamiątek dla sieroty, co nie ma nikogo na świecie... Nie miałabym siły na to. Moje wspomnienia są mi rodziną, przeszłością, ojczyzną... tu mogę pójść na grób przybranej matki mojej, tu mi się zdaje, że ją jeszcze mam, tum ja nie sama... nie zupełnie sierota... Wypędzona stąd, umarłabym z tęsknoty...
— Zatem — rzekł doktór, siląc się na okazanie