chłodnym, aby jej wzruszenia nie zwiększać — zatem, co lepiej? z tęsknoty umierać, czy z głodu?
Cichuteneczko szepnęła Lenora:
— Z głodu, doktorze.
— Nie ma co mówić, ceruj pani bieliznę.
Wstał z krzesełka. Lenora z uśmiechem rezygnacji podała mu rączkę, a doktór zatrzymał ją, aby puls wybadać i po chwili dopiero puścił.
— Doktorze — powtórzyła — ani słówka o mnie.
— Bardzo dobrze! stanie się, jak pani chcesz, ale jeśli pan Alfred już wie o jej mieszkaniu.
— Nie spodziewam się, aby tu przyszedł po raz drugi.
— Ja przeciwnie.
— Nie znasz pan pana Alfreda — bledniejąc i drżąc, odparła Lenora — były to odwiedziny dla przyzwoitości, nieuniknione, nie wróci więcej, bo wie, że go nie przyjmę nigdy.
Po wyjściu doktora drzwi zostały otwarte i w chwili gdy tych słów domawiała, z przerażeniem usłyszała pukanie, a po nim natychmiast ukazał się w progu mężczyzna młody, słusznego wzrostu, ten sam właśnie, o którym była mowa.
Światło od okna padało wprost na jego twarz pięknych rysów, ale dziwnie przykrego, zimnego i dumnego razem, nielitościwego wyrazu. Na widok jego Lenora porwała się z kanapki, dając znak doktorowi, aby został — i drżącą ręką wskazała na drzwi.
— Przepraszam pana — rzekła — ja jestem chora i nie przyjmuję nikogo.
Pan Alfred stał z miną kwaśną.
— Powtarzam panu — dodała, ukazując drzwi — jestem u siebie, nie przyjmuję nikogo.
— Nawet mnie? — rzekł sucho mężczyzna.
— Nikogo! nikogo! — z nerwowym wybuchem,
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Czarna Perełka.djvu/28
Ta strona została uwierzytelniona.