podnosząc głos, wołała Lenora — a jeśli jeszcze raz zechcesz pan niepokoić mnie, będę zmuszona zmienić mieszkanie, uciec z miasta.
Pan Alfred począł się uśmiechać; spoglądając na milczącego doktora, ruszył ramionami.
— Biorę kochanego konsyliarza na świadka, że przychodziłem, żem chciał ofiarować moje usługi... że je stanowczo odrzucono.
— Żadnej pomocy od nikogo nie potrzebuję — dumnie i stanowczo zawołała panna Lenora.
— Słyszę, podziwiam — uśmiechając się, dodał pan Alfred — ale...
— Proszę pana wyjść. Widzisz pan doktora, który przyszedł mi radzić... czy to nie starczy?
— Słowo tylko, jedno słówko — zimno odpowiedział pan Alfred — wszystko to dobre, ale potem... potwarz na nas rzucą, że my nie spełniliśmy, cośmy byli powinni. Świadkiem niech będzie doktór.
Lenora gwałtownie odwróciła się, jakby z rozpaczą od pana Alfreda.
— Powiedzże mu, konsyliarzu, że ja nie mogę nie tylko mówić, ale słuchać, że to mnie zabija.
Doktór, naprawdę przeląkłszy się egzaltacji, z jaką te wyrazy wymówione zostały, skłonił się, podszedł do mężczyzny i ująwszy go pod rękę, prawie gwałtem wyprowadził z pokoju.
Zeszli ze schodów w milczeniu, ale po fizjognomii Alfreda znać było, że potrzebował się wygniewać i wygadać.
— Kochany konsyliarzu — rzekł, gdy stanęli w bramie — mimowolnym byłeś świadkiem niemiłej sceny między mną a panną Lenorą. Idzie mi wielce o zdanie twe i sąd w tej sprawie, uczyń mi tę łaskę i racz zajść do mnie, abym mógł i siebie i rodzinę ciotki mej, pani wojewodziny, wytłumaczyć.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Czarna Perełka.djvu/29
Ta strona została uwierzytelniona.