Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Czarna Perełka.djvu/30

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ależ cóż ja mam za prawo się w to mieszać?
— Ja pana proszę... ja chcę, byś ludzi złej woli mógł objaśnić.
— Wolałbym wcale o niczym nie wiedzieć — rzekł skłopotany doktor — czasu mam mało.
— Pół godzinki, opowiem wszystko w krótkości.
Pochwycony pod rękę, pociągniony niemal gwałtem, doktór, rad nie rad, zmuszony został pójść za panem Alfredem do mieszkania, które on tymczasowo w hotelu Angielskim zajmował.
Apartament młodego panicza zwiastował bardzo zamożnego człowieka. Służący w herbowej liberii zjawił się zaraz w progu.
Alfred przykazał mu, aby nie wpuszczał nikogo, podał doskonałe cygara gościowi i przysunąwszy fotel, rozpoczął w te słowa opowiadanie z chłodem, w którym źle ukrywane taiło się podrażnienie.
— Muszę rozpocząć niestety tę smutną historię heroiny od jej pierwszych początków. Ciotka moja, wojewodzina, jak zapewne konsyliarzowi wiadomo, była w pierwszym swym małżeństwie bezdzietna; już nie w pierwszej młodości wyszła za drugiego swego męża, który jej staraniem kreowany był w r. 1831 wojewodą. Człowiek to był niemajętny, wcale dobry, nie bez zalet i talentów, ale słaby i winien wszystko żonie, pełnił jej wolę, całe życie pod pantoflem spoczywając. Wojewodzinę wszyscy zwali aniołem dobroci, była w istocie dobra, jak są egoiści, którzy z całym światem chcą być w zgodzie, aby im nic ulubionego, pieszczonego spokoju nie przerywało. Wojewodzina pod tym pozorem dobroci, dobroczynności, łagodności, kryła samowolność, egoizm, dziwactwa, najosobliwsze. Niegdyś bardzo piękna i uwielbiana, na starość słodyczą i pochlebstwem jednała sobie serca, potrzebując od ludzi kadzideł, woni i słodyczy.