latach przed śmiercią, w miarę jak słabła wojewodzina, władza wychowanki stawała się coraz większa... a jednej chwili bez niej staruszka się obejść nie mogła.
Nie mogę nic powiedzieć przeciwko pannie Lenorze, nie zepsuło jej to na pozór, ale wykołysało w niej dumę i miłość własną niezmierną.
Jako siostrzeniec wojewodziny bywałem bardzo często w jej domu; byłem młody, Lenora była i jest piękna; ciocia widziała mnie rada czule się zbliżającym do niej, byłem więc grzeczny, ale nic więcej, tylko grzeczny. Czy wzięła to opacznie i wyobraziła sobie coś więcej niż było, o tym nie wiem. Ciocia zagadywała mnie wiele razy, starała się mnie wybadać; chwaliłem Lenę, ale miałem się na ostrożności, nie chcąc ani drażnić staruszki, ani się kompromitować.
Że mnie ciągnięto i życzono sobie, to nie ulega wątpliwości, a że ja z lada przybłędą nie mogłem się żenić ani pomyśleć, to pewna. Myśl taka mogła się tylko zrodzić w głowie zdziecinniałej staruszki i rozpieszczonego, zepsutego stworzenia.
Ruszył ramiony pan Alfred, spoglądając na doktora, który palił cygaro i zapatrzył się w okno.
— To wstęp do tej historii — mówił dalej pan Alfred. — Powtarzam, że nie ujmuję bynajmniej pannie Lenorze wysokich zalet... jest to osoba, mogąca na królewskich wystąpić salonach. Wojewodzina ją do śmieszności ubóstwiała.
Już pod koniec życia, kiedy staruszka była chora i z krzesła się nie ruszała, a my coraz bardziej naturalnie trwożyliśmy się o ten nieszczęsny testament, wysłała mnie matka do ciotki nieboszczki, aby ją ująć w jakikolwiek sposób, słysząc, że się zbierała do zrobienia tego aktu stanowczego. Szło nam o to, aby nie
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Czarna Perełka.djvu/32
Ta strona została uwierzytelniona.