— No! no! — odparła hrabina. — Alfred ładny chłopak... a to głowa przewrócona, powiadam ci... ale z takim taktem młodego nie widziałam, jak on...
— Pani hrabina zajeżdżała do pałacu Zamoyskich? — spytał gospodarz.
— Ale zajeżdżałam, słowo ci daję. Dziwisz się! i masz czemu. Ja, gdy rzecz wymaga ofiary z mej strony, umiem ją uczynić. Chciałam głupią dziewczynę zbuzować i sprowadzić na poczucie właściwego stanowiska... ale — nie raczyła mnie przyjąć!
— Jest chora! Istotnie chora.
— Ze złości! głupia! — zawołała hrabina. — Powiedz jej, konsyliarzu, że radzę, niech wyjeżdża... niech mi się na oczy nie nawija... niech mnie nie zmusza do kroków ostatecznych... bo będę w konieczności mimo dobrego serca obejść się surowo i pojadę do moich znajomych na Zamek uprosić, aby jej kazano wyjechać.
Usłyszawszy to doktór pobladł, ale że był człowiekiem niezmiernie wytrawnym i cierpliwym, nie pokazał po sobie oburzenia, które uczuł.
— Dobrze, dobrze — odezwał się — proszę wszystko uważać za skończone. Wcale te gwałtowne środki nie będą potrzebne. Ona się nie ukazuje i nie pokaże nigdzie, a nie widuje nikogo. — Cóż pani znów szkodzi...
— Ale, konsyliarzu, to mi agasuje nerwy — zawołała hrabina — ja jej tu mieć nie chcę. Dam jej coś na wyjazd.
— Ona nie potrzebuje.
— To tym lepiej; powiedz jej, aby sobie jechała i niech tej śmiesznej historii, którą odziedziczyliśmy z łaski biednej wojewodziny, raz koniec będzie.
Z dumnym uśmiechem podała rękę doktorowi w przekonaniu, iż ją pocałuje; zdziwiła się, poczu-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Czarna Perełka.djvu/46
Ta strona została uwierzytelniona.