o „Czarną Perełkę“, którą przezwała ironicznie w sposób tak trywialny, iż go nam przyzwoitość powtórzyć nie dozwala.
Z tego przezwiska śmiała się, jak z rzeczy bardzo dowcipnej, a Alfred, który mamy słuchał, ile razy je powtórzyła, zanosił się także od śmiechu.
Zamknięta w swej izdebce biedna Lenora, którą dotąd znamy tylko niemal z tego, co nieprzyjaźni jej o niej sądzili, spokojnie, z wypłakanymi oczyma całe dnie siadywała nad robotą. Jesień była późna, dnie krótkie, mrok przychodził w ulicy prędko, a nim się nastawiło lampkę i dla niej właściwą dobrało pracę, pozostawała chwila nie wypoczynku, ale tęsknoty i wspomnień. Robota wypadała z rąk, a dawniejszego żywota dźwięki przelatywały, bijąc o serce osamotnione i ściśnięte.
W jednej z takich to godzin przejścia i dumania Kasia idąc lampę zapalać, czego zwykle dopełniała, aby powalania rąk około knota i oleju swej panience oszczędzić — postrzegła w korytarzu nieopodal ode drzwi stojącego młodego człowieka, który w pierwszej chwili jakoś się jej nie podobał. Zdawał się na coś czekać, coś chcieć szpiegować, chcieć o coś pytać.
Dzień był już prawie zimowo chłodny — w sieniach przeciąg przykry, na dworze nie lepiej, a oczekujący młody chłopak mimo to nader był letnio ubrany i skromnie. Surdut miał szczelnie zapięty, pod którym widać było postać kształtną, ale wychudłą z wklęsłymi nieco piersiami. Twarz także blado była żółta, posępna, zmizerowana, a oczy niebieskie jakby we łzach pływały. Zdawał się strwożony i niepewien, co począć. Dziewczyna zmierzyła go oczyma, a jako instynktowna znawczyni ludzi — z obawy i nieufności
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Czarna Perełka.djvu/48
Ta strona została uwierzytelniona.