jona w duchu, Bogu dziękuję i godzę się z tym, co jest!
— Ale cóż jest? Co jest? — zapytał gorąco Zbigniew — ja nic nie wiem. Kilka dni temu, jak przybyłem do Warszawy, wypadkiem najdziwaczniejszym dowiedziałem się o śmierci pani wojewodziny, potem dopiero coś głucho, że pani opuściłaś ten dom, który był jakby twoim. Z trwogą biegłem tu...
— Siądź, panie Zbigniewie — rzekła, siadając sama, wzruszona Lenora i usiłując układaniem porozrzucanej roboty nadać sobie mniej zdradzającą uczucie postawę — siądź... nie użalaj się zbytnio... powiem ci, co się stało. Nikomu nie było tajne ani tobie, że wojewodzina z łaski mnie przytuliła, że w tym domu byłam jej dzieckiem tylko przez miłość jej dla mnie. Stało się więc, że gdy to serce anielskie bić przestało... obca... zostałam wyrzucona z domu w chwili gdy chłodne jej członki na cmentarz wieziono. Mogłażem się od ludzi, którym odebrałam mimo woli serce jej, spodziewać się, by mnie kochali? Kazano mi pójść w świat i poszłam.
— Jak to? tak? — przerwał Zbigniew — bez zapewnienia jej losu?
— Ja sama wyrzekłam się dobrodziejstwa, które mi zmarła matka przybrana wyświadczyć chciała zza mogiły. Pojmujesz pan, że mi to moja duma sieroty nakazywała.
— I jakże pani, co byłaś nawykła do zbytku, do wygód, do tego, by skinienia twego słuchano, do pochlebstw nawet i uległości rodziny... możesz...
Lenora uśmiechnęła się.
— Właśnie mi tego darować nie mogli, że musieli być dla mnie grzeczni i że może za życia nieboszczki jak równą sobie przyjmowali. O! panie Zbigniewie — dodała — czyż sądzisz, że ja wśród tego życia
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Czarna Perełka.djvu/51
Ta strona została uwierzytelniona.