zbytku, wygód, szczęścia, nie miałam ciągle na myśli tego miecza damoklesowego, zwieszonego nad głową moją? Czułam ja, że mi to odpokutować los każe, gotowałam się do ubóstwa i pracy w duchu. Teraz przeszły dnie goryczy pierwsze — rana się zasklepia powoli. Widzisz, żyję i uśmiecham się... ale cóż z tobą? Co się z tobą działo i dzieje?
— Ze mną! — z podziwieniem podchwycił Zbigniew — ze mną! Ale po cóż i mówić o mnie! Jam się urodził na walkę i biedę.
— A ja? — spytała Lenora.
— A! pani stworzona byłaś do szczęścia i godna go używać — gorąco zawołał Zbigniew — pani w nim nie zapomniałaś o biednych, miałaś współczucie i litość, pani...
— A! a! dajże pan pokój pochlebstwom! — przerwała smutnie — ja się pytam, co się z wami dzieje?
— Ze mną? — znów z podziwieniem powtórzył przybyły — los mój się zmienił. Miałem miejsce... straciłem je... szukam nowego.
— Dlaczegoś je pan utracił?
Zbigniew zarumienił się.
— Ale mów pan otwarcie, jak przed dobrym, poufałym towarzyszem.
— Ja także spodziewałem się, że mnie to spotka — cicho rzekł przybyły. — Widzi pani, czasy są takie... moje położenie. Jestem dzieckiem ubogich rodziców, podejrzewają naturalnie, że biedny muszę jako młody marzyć i... myśleć inaczej niż oni, przyuczani od dzieciństwa brać rzeczy na zimno i stawiać najwyżej interes własny... Jednym słowem, bano się, bym nie zamącił czymkolwiek ich spokojności, i... pozbyto się mnie.
— Musiałeś się pan dać poznać ze swych opinii! Może dzieci...
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Czarna Perełka.djvu/52
Ta strona została uwierzytelniona.