Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Czarna Perełka.djvu/54

Ta strona została uwierzytelniona.

— A cóż bym mógł więcej powiedzieć? Istotnie, to cała historia moja. Daleko bardziej zajmująca byłaby jej własna.
— Całą wam powiedziałam i całą widzicie w tej izdebce.
— Jak to? i krewni... i ten pan Alfred... który?... — przerywanie mówił przybyły — dozwolili, żebyś pani?... pan Alfred?
Widocznie więcej miał na ustach, niżeli chciał powiedzieć.
— Pan Alfred — pośpiesznie poczęła Lenora — czyż myślisz, że ja choć na jedną sekundę łudziłam się.
— Ale pani byłaś mu zaręczona!
Lenora rozśmiała się.
— Miałażem zatruć dni ostatnie mej dobrodziejki, która tego pragnęła, wystawiając sobie szczęściem, co dla mnie byłoby najokropniejszym losem! Znałam pana Alfreda doskonale i nie zawiodłam się na wrażeniu, które na mnie uczynił od pierwszej chwili. Biedna moja wojewodzina cały świat wystawiała sobie tak dobrym, jak była sama, kochała Alfreda i zaślepiała się dla niego... miałażem ją wywieść z błędu, czerniąc przed nią jej ulubionego siostrzeńca? Za tyle ofiar z jej strony... mogłam i ja uczynić jedną z siebie.
— I pan Alfred, który mógł być najszczęśliwszym z ludzi na ziemi — wybuchnął młodzieniec, rumieniąc się sam, gdy usłyszał własne słowa — pan Alfred...
Twarz Lenory zapłonęła, oczy jej błysły, wejrzeniem nakazała mu milczenie.
— Panie Zbigniewie! bez pochlebstw!
— A! to mi się wyrwało z duszy... daruj pani.
— Nie, nie, chciałeś pan mi osłodzić moje wdowieństwo przez litość — przerwała Lenora z przy-