Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Czarna Perełka.djvu/55

Ta strona została uwierzytelniona.

muszonym śmiechem — a ja wam zaręczam, że nic a nic stratą pana Alfreda nie jestem zdesperowana.
— O! temu wierzę! ale nie pojmuję, że on... on...
— On ma wiele rozsądku, mój panie! — zawołała Lenora. — Jakże ów dziedzic milionów i włości mógł nawet pomyśleć o dziecięciu, znalezionym... pod karczmą. Pan wiesz historię moją, — dodała — jam się jej nauczyła od starej Wawrowej, która opowiadała zawsze potem, że mnie spod płotu pierwsza w brudnych, do łachmanów podobnych pieluszkach przyniosła do dworu.
Zamilkła biedna kobieta, próżno usiłując przybrać weselszą twarz.
— Wszyscy wiedzieli — dodała po chwili — żem była dzieckiem żebraczym, jakimś wypadkiem zostawionym pod ścianą w czasie jarmarku. Mógłże pan Alfred choćby z przybraną przez wojewodzinę sierotą niewiadomego pochodzenia... pomyśleć nawet się żenić?
Zbigniew milczał.
— A nuż by się potem znaleźli krewni lub rodzice? Ot! wystawże sobie pan hrabinę w tym przypadku, gdyby synowa pokazała się Cyganką, jak bardzo być może? boć ja mam rysy, płeć, naturę cygańską! Nieprawdaż?
— Pani? — zapytał zmieszany Zbigniew — pani jesteś piękna jak posąg grecki.
— A pan nudny jak bakałarz — stukając ręką w stół, przerwała Lenora — któż ubogiej dziewczynie mówi takie pochlebstwa.
— I pani masz siłę śmiać się i żartować ze swego losu, gdy mnie na łzy się zbiera? — szepnął Zbigniew.
— Ale czegoż płakać i do czego łzy pomogą? — przerwała — na co się zdało tragicznie brać życie,