Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Czarna Perełka.djvu/56

Ta strona została uwierzytelniona.

gdy można patrzeć na nie chłodno? Dosyć jest w nim pierwiastku tragicznego z natury wrzuconego, nie należy go rozwijać.
Zbigniew po chwilce wstał, spostrzegł się, że i rozmowa, i odwiedziny były za długie może... Nieśmiała jego postać wyrażała i chęć pozostania i obawę.
— Siadaj pan jeszcze — przemówiła Lenora — spowiadaj się, co teraz robisz? Bo wiem, że bez pracy nie możesz żyć.
— Zajęcia nie mam żadnego. Siedzę część dnia przy słabej matce, a resztę biegam szukając właśnie pracy, o którą trudno. Nie mam ani stosunków, ani przyjaciół, a do wyszarzanej sukni przylegają łatwo podejrzenia.
— Czy pozwolisz, ażebym doktora S. prosiła o wyszukanie panu miejsca.
— A! pani! myśl o sobie, pozwól mi służyć, a mnie zostaw na łaskę i niełaskę losu. Protekcji zużywać na moją korzyść się nie godzi.
— Dla siebie ja jej nie zużytkuję — przerwała Lenora — postanowiłam się obejść bez niej i o własnej sile podołać zadaniu... postanowiłam i muszę.
— Czy mi pani pozwolisz czasem się dowiedzieć? — nieśmiało spytał Zbigniew.
— Zawsze, kiedy zechcesz tylko — zawołała Lenora. — Drzwi moje są zamknięte dla ludzi nie mego świata — ale wy, wy jesteście mi przecie bezdomnym kolegą. Szczęśliwsi tylko jesteście, bo macie matkę... rodzinę, węzeł, co was żyjących łączy ze światem... a ja — nie mam nikogo.
— A! mój Boże, — zrywając się z siedzenia, jakby pod nieprzezwyciężonym wrażeniem słów jej widoku, który miał przed sobą, zawołał Zbigniew — cóż za ironia losu! Po takim szczęściu, jak wasze... istocie