Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Czarna Perełka.djvu/61

Ta strona została uwierzytelniona.

nauczycielki. Dla niej zresztą to nic, ale ci, co ją znali dawniej, a nie znali tylko powierzchownie, zechcąż ją wziąć?
— A koncerta? — spytał Zbigniew.
— Koncerta? — uśmiechnął się doktór — koncertom będą szkodzić i przeszkadzać wirtuozi współzawodnicy, a i na najświetniejsze prosić potrzeba. Chybaby poszli dla ciekawości widzenia kobiety, co padła.
— I nie zabiła się w upadku — dodał żywo Zbigniew.
— Wszystko, co pan życzliwie napomykasz o pannie Lenorze, ja myślałem, projektowałem, proponowałem jej... wszystko się okazało niepraktyczne.
— A więc to wyrok śmierci na tę istotę wyższą duchem, umysłem, wykształceniem, sercem, którą igła zabije powoli, którą sama tęsknota po utraconych artystycznych wrażeniach powoli wyniszczy.
Przepraszam konsyliarza, wiele jestem winien pannie Lenorze z tych czasów, gdy matka moja nie miała przytułku, a ja kawałka chleba. Dziś ja i ona biedni jesteśmy, ale nas dwoje... my mniej cierpimy, chcielibyśmy spłacić dług święty... Ona od nas nie przyjmie nic... nic! Ja wiem, że największą prywacją dla niej jest pozbawienie fortepianu, lecz czy nie możnaby choć pobieżnie skłamać, aby go jej narzucić. Jabym najął... a konsyliarz mógłbyś... być łaskaw i coś... i jakoś... i tak to obrócić, aby to nie było posądzeniem nawet, że pochodzi ode mnie.
Konsyliarz spojrzał na biedaka, który wcale nie wyglądał na mogącego robić podarki, i podał mu rękę wzruszony.
— Proszę pana — dodał żywo Zbigniew — ci ludzie, co jej są wszystko winni, bo wojewodzina, gdyby nie ona, byłaby inaczej rozporządziła majątkiem,