Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Czarna Perełka.djvu/69

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ale wezmę, ile każesz! — zawołała hrabina — proszę cię...
— Ogłosimy imiona dobroczynnych dam w Kurierku i Gazecie.
— Proszę cię, to mi jedno, ale wezmę. Ile? Pięćdziesiąt mówisz?
Entre nous! — szepnęła na ucho Laura — gdyby kto mógł wziąć więcej, byłabym rada... bo Zamoyska skąpa.
— No... to... no to... sześćdziesiąt! — wyjąknęła, rumieniąc się, Pyza.
Vous êtes un ange! — całując ją w ramię, prędko odparła Laura — Stefciu, dawajże bilety.
Gdy panna Stefania dobywała bilety, których nie miała więcej nad dwadzieścia pięć, Laura poczęła się rozglądać po salonie.
— Jak sobie hrabina to urządziła z gustem! Jak wytwornie!
— Prawda, że niebrzydko?
— Ale cudnie!
— Gdybyś widziała inne pokoje!
Hrabina usiłowała powstać, oparła się na obu poręczach, zaczerwieniła i nareszcie dźwignęła.
— Ot chodź, to ci pokażę.
— A! bardzo, bardzo jestem wdzięczna!
W najróżowszym humorze pani domu, uśmiechnięta, poprowadziła swych gości, ukazując im splendory swoich apartamentów, a nawet przytykające do nich nieskończone jeszcze pokoje Alfreda, który tymczasowo stał w hotelu, czekając aż matka mu apartament kawalerski wedle swej myśli uzupełni. Z innych też względów hotel mu lepiej jakoś dogadzał.
W przyszłym saloniku Alfreda stał Pleyel panny Lenory.