Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Czarna Perełka.djvu/7

Ta strona została uwierzytelniona.

sycznej niby ożywiony posąg starożytny, z dzbankiem w ręku, posuwający się ku górze ujrzał — i stanął zachwycony. Szła nieznajoma owa lokatorka tak żywo, jak tylko mogła, jakby się szelestu kroków przelękła. Zygmunt pośpieszył, aby ją lepiej zobaczyć, ale nim dobiegł, pięknych kształtów dziewczę gdzieś mu, jakby cudownym sposobem, znikło.
Zygmunt, który oczyma się uczył świata i patrzył na wszystko z podwójną ciekawością młodzieńca i malarza, znał wszystkich mieszkańców tego domu. Każdego z nich nieco w karykaturze miał w swoim albumie, a dotąd tej prześlicznej kariatydy greckiej, a raczej kanefory nie widział.
Dotknęło to jego miłość własną. A że do projektowanego szkicu Racheli u studni potrzebował niewieściego wzoru, który mu mignął, tak drażniąco się kryjąc, nie mógł sobie darować, że szedł powoli i chwilę na widok linii tej postaci osłupiał.
Postanowił więc sobie dotrzeć koniecznie i wyśledzić, która z dziewcząt, noszących dzbanki, ma taką kibić zachwycającą i taki wdzięk ruchów.
Niestety, ani nazajutrz, ani w ciągu tygodnia nie potrafił wyśledzić znikłego zjawiska. Dziewczęta wychodzące po wodę z domu były przerozmaitego wzrostu i postaci, ale żadna z nich w najmniejszej rzeczy nie była podobna do tego snu wieczornego. Na ostatek Zygmuś powiedział sobie, iż mu się przywidziało, że sam stworzył, a raczej przypadek te linie greckie wśród polskich prozaicznych schodów, wiodących na drugie piętro.
Na tym się skończyło, gdy jednego ranka schodząc nieco później (był to dzień niedzielny), zobaczył przed sobą idącą tę samą kibić klasyczną, tę samą marzoną kaneforę. Tym razem wszakże nie niosła ona nic, prócz książki do nabożeństwa w ręku, a ubrana by-