— A cóż to to? Wszak fortepianik tej sierotki Lenorki! Nie chciała go widocznie zabrać?
Hrabina się zmieszała nieco.
— Biedna dziewczyna! — dodała żywo Laura — co też to o niej i z powodu niej wyplatają!
— Cóż? cóż, proszę cię!
— At! zachciałaś, moja hrabino, potwarze! plotki. Ludziom tylko w to graj, żeby mieli co wziąć na języki. Okrutniem się za was ścierała... bo proszę cię, kochana hrabino... zapisy tam jakieś to naturalnie nieważne, ale wiem to doskonale, że to, co było jej własnością, oddaliście jej święcie.
— Ale do ostatniego gałganka.
— A że nie miała gdzie zabrać naraz dwóch fortepianów, nie wasza wina przecie. Dosyć, że zabrała swego Erarda... bo ten, co w salonie, oczywiście nowy. Ale są tacy źli ludzie, co przez zawiść dla was rozgadali, że wyście jej oba fortepiany skonfiskowali! Ja się przysięgałam, że to nie może być...
Hrabina z róży przeszła do koloru starego buraka... usta się jej poczęły trząść... stanęła.
— I któż to mówił! — zapytała gniewna.
— Ale u margrabiostwa pletli, komentowali, użalali się, a że wiadomo było wszystkim, iż wojewodzina jej na imieniny dała Erarda... a z pensyjki swej ona sobie sama kupiła Pleyela... więc gardłowali! Ja przysiąc chciałam, że to nie może być!
Hrabina powoli zaczynała do siebie przychodzić, westchnęła jak machina parowa przybiegająca do stacji.
— A! już to, powiadam ci, moja Lauro, nie ma nieszczęścia, jak przybłędę w dom puścić! Otóż to wdzięczność potem dla familii, co ją wychowała, co ją, z pozwoleniem, z gnoju podniosła.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Czarna Perełka.djvu/70
Ta strona została uwierzytelniona.