Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Czarna Perełka.djvu/71

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie, to nie ona pewnie mówiła, boby kłamać nie mogła, ale źli ludzie, ale plotkarze...
— Bo to, proszę cię, wszystko zazdrość tych dorobkiewiczów, co to z niczego wyszło i rade by familie stare widzieć w nędzy. Że nam Pan Bóg jakoś dopomógł, to nas prześladują, nękają, spotwarzają. Już im o fortepianach zachciało się pleść!
— Ale jakże! Z tych fortepianów zrobiono całą historię. Sierota była do tych pamiątek przywiązana, i one naturalnie dla niej w jej położeniu stanowiły wiele. I co za złośliwość, bo ja mówiłam zaraz, że to wprost niepodobieństwo!
Hrabina tylko głową i ramionami ruszała.
— Cóż to my nie jesteśmy w stanie sobie kupić czy tam Edwarda, czy tam tego Lejela? — zawołała Pyza — to są, powiadam ci... łajdaki! Ja jej dałam pozabierać klejnoty! Wiadomo przecie, że wojewodzina miała kanak brylantowy i nigdzie go nie podziała, tylko pewnie u niej w kuferku. No! a poszła sobie nie rewidowana! A pierścionków, a zegarków, a bransoletek... to tego kupy... powiadam ci... ale to są łajdaki... to zawiść! I ta marmuzelka oj, to także ziółko! — dodała hrabina.
— Ale gdzież się ona podziała? — spytała Laura.
— Alboż ja tam wiem! pójdzie to, skąd przyszło, bo to z takiego rodu i krwi, że nic dobrego być nie mogło. Wszak powiadam ci, Alfredka bałamuciła, że gdyby inny, nie on, co ma sumienie i tych amorów garderobnych nie cierpi, to byłaby pięknie wyszła.
Zasapana, zdyszana, zakaszlała się hrabina i potrzebowała wrócić do fotelu. W salonie znów Laura spojrzała na Erarda.
— Ja bo pamiętam tego Erarda jej, wcale był inny, mniejszy...