— Ale, gdzież tam! Słuchajże! Zaczęła mi opowiadać rozmowę u margrabiostwa i plotki, które po mieście chodzą. Wystaw sobie, co te łajdaki zrobili za tragedię z tych dwóch fortepianów! Miałam święte prawo je zabrać! Tymczasem krzyczą na grabież, na krzywdę sieroty... że jeden był jej na imieniny darowany, a drugi ona sobie sama kupiła. Pytam, z jakich pieniędzy? Z tych, co wydarła u mojej siostry! Ale niech ich diabli biorą, odesłać! odesłać, choćby na ulicy postawić oba, kupić innego Edwarda, a oddać.
— Mama pozwoli powiedzieć, że ja bym nie zważał na gadanie. Hermann mi mówił, że za Erarda ciocia zapłaciła mu tysiąc dwieście rubli, a za Pleyela pięć tysięcy złotych. Ja bym nie oddał.
— Ale nie chcę... nie chcę... niech ją i fortepiany kaduk porwie! — przerwała hrabina. — Żebyś słyszał, co gadają... Nie chcę... grabież... rabunek... sieroce mienie...
— A no, jeśli tak, moja mamo, to jeszcze jej trzeba będzie i dwakroć zapłacić, żeby im gęby pozatykać.
— Ona sama się zrzekła.
— To i fortepianów tak samo.
— Nie! nie! Ja na nie patrzeć nie mogę. Dziś, jutro mi je odeślij, jeśli nie ma gdzie postawić... na ulicy... na ulicy... niech wszyscy widzą. Już mam tej twojej Lenorki popóty. — Pokazała na gardło. — Dość tego!
Alfred ramionami ruszył.
— Jak mama chce — rzekł — ale ja bym nic nie dał, dosyć nabrała.
— No, już mi krwi nie burz mówiąc o tym. Ja ci ręczę, że kanak wojewodziny, co znikł... a od nieboszczki matki jeszcze słyszałam, że był siedm, czy ośm tysięcy czerwonych zapłacony i to jeszcze tanio.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Czarna Perełka.djvu/73
Ta strona została uwierzytelniona.