gdy być ratunkiem. Po kilku zapytaniach wiedział konsyliarz, że chcąc ją dźwignąć, trzeba było naprzód los lepszy zapewnić.
— Powiedz mi pani, czym syn się jej zajmuje?
— Mój anioł! Zbigniewek, ach! panie — łamiąc ręce krzyknęła z bolesnym wyrazem — zdaje się, że odziedziczył po mnie mą rolę. Jest to najpiękniejszych zdolności młodzian, pełen talentów, uczuć wzniosłych, mogę powiedzieć śmiało — geniusz, a jednak zapoznany! Nie pozostało mu nic, tylko bakalarstwo, nędzne bakalarstwo... a teraz nawet pokutuje za to, iż zdrowymi patriotycznymi zasadami chciał karmić powierzone mu młode pokolenie... i nie ma zajęcia. Ci arystokraci wypowiedzieli mu wśród roku! Tyrani!
Doktór się zamyślił.
— Jest to w istocie zawód, — rzekł — w którym trudno dogodzić i sumieniu własnemu, i wymaganiom często zaślepionych rodziców... ale przy zdolnościach pana Zbigniewa, czyby on nie mógł jeszcze rozpocząć nowej nauki i usposobić się do nowego zawodu?
— Do jakiego? — spytała wdowa.
— Jako doktór naturalnie pierwszą myśl mam, iżby się mógł na medyka wykształcić...
— Panie! to dziecię pełne uczucia... czyżby on wytrzymał... trupy... rany... okropne widowisko znikomości ludzkiej...
Konsyliarz się uśmiechnął.
— Wytrzymałby — odpowiedział — powinien mieć na to dosyć charakteru, jeśli jest usposobiony, radzę i życzę. Pomogę mu może do uzyskaniu stypendium. Powiedz mu pani, że ja myśl tę przyniosłem i że pragnąc przyjść im w pomoc, mocno ją popieram.
— Ale serce macierzyńskie!
— Właśnie ono powinno dla jego własnej i dla
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Czarna Perełka.djvu/79
Ta strona została uwierzytelniona.